Autor Wiadomość
God himself
PostWysłany: Sob 23:51, 22 Gru 2007    Temat postu:

Statek został szybko naprawiony. Ruszyliśmy nietracąc czasu. Czas jest cenny. Dotarliśmy do miasta bramy, w którym był ostatni postój przed piekłem. Setki ras przewalających się po chodnikach tego miasta upewniło mnie, że to kolejny węzeł losu. Tu zbiegają się nici przeznaczenia wielu istnień. Pewnie wiele z nich kończy swój bieg tuż za bramą. Tam gotowi zaoferować niemal wszystko za twoją dusze handlowcy zbierają wojska na wojnę krwi. Niezliczone żywota kończyły na niej swój bieg i to w imię pieniędzy, czy żądzy. Żałosne. Zastanawiałem się już jaką ofertę usłyszę jako pierwszą. Kapitan kazał przygotować się na paskudne warunki w Dis. To miasto o ulicach tak rozgrzanych, że topią buty. W jakimś sklepie z alchemią zakupiliśmy odpowiednią maź. Były tam też oręża z batoriańskiej stali. Piękna broń, ale droga. Na razie broń jaką dostałem od Evana wystarczy w zupełności. Ruszyliśmy do Dis.
Zaraz gdy się do niego dostaliśmy, pożałowaliśmy, że nie użyliśmy kupionego specyfiku przed wejściem. W podskokach wykorzystaliśmy zawartość fiolek. Na szczęście był skuteczny. Powietrze było gorące i gryzące od zapachu siarki. Karłowate postaci impów i ich demoniczni panowie kroczyli dumnie po ulicach stalowego miasta. Piekielne przekupki oferowały każdy rodzaj towaru i rozkoszy w zamian za larwy, które były lokalną walutą. Żadnej świętości, wszystko na sprzedaż. Tym razem szukaliśmy pierścienia, a dokładnej kogoś kto miał o nim informacji. Niejaki Morogh. Niestety jak o wszystkim w dis, informacje o nim były ściśle tajne, nie dostępne i potwornie drogie. Na szczęście Snyrdlak miał tu jakiś kontakt. Kontaktem tym był demon, czy diabeł o wysokiej pozycji i dziwnych upodobaniach. Mianowicie nie lubił gdy gdy ktoś sprawiał wrażenie pewnego siebie w jego obecności. Trzeba się było przed nim kajać i błagalnie prosić o informacje. Nigdy nie byłem w tym dobry. Nie lubię kłaniać się innym, ale gdy przetrwanie tego wymaga, to trzeba. Ta sytuacja tego wymagała. Była to typowa próba losu, kolejne wyzwanie. Bez czelność. Los najpierw śmieje mi się w twarz z mojej głupoty, teraz wystawia mnie na próbę. Przetrwam. Po drodze trafił się niezbyt skory do współpracy imp. Byłem zdenerwowany, więc trochę go postraszyłem. Podziałało. Wiedzieliśmy gdzie mieszka nasz kontakt i szliśmy w jego kierunku. Tu przemoc była warta tyle samo, co larwy. Trzeba ją tylko dobrze zastosować.
Demon był ohydną poczwarą od którego wiała potęga. Szacunek dla silniejszego ułatwił mi odegranie tej farsy w postaci czołgania się u jego stóp. Ja i Nelma leżeliśmy prawie plackiem udając niegodnych, a Snyrdlak w podobnym stylu załatwiał informacje. Pokora w tym miejscu również ma wielką wartość. Miałem nadzieje, że powie nam gdzie szukać Morogh'a, ale nie. Dał nam misje. Mieliśmy poturbować jakiegoś Adonisa i pozdrowić go od zleceniodawcy. Kolejna próba. Daliśmy słowo i ruszyliśmy do karczmy, gdzie miał przebywać. Plan był prosty. Wchodzimy, uderzamy i wychodzimy jakby nigdy nic. Miało to nam dać respekt i wyrobić styl. Może i tak, ale jakby się okazała że Adonis jest jakimś cholernym demonim lordem, to nasze dusze powędrowałyby prosto pod sąd przeznaczenia. Kolejna cholerna zabawa losu. Posiekam tego Adonisa nawet jakby był królem piekła. Na szczęście nie był. Okazał się być tieflingiem o włosach w 3 kolorach i kilkoma kolesiami w obstawie. Jedno cięcie, cios w łeb łożem kuszy Nemli i pozdrowienia. Potem ruszyliśmy do wyjścia. Jeszcze jakiś czar rozprysł się o Snyrdlaka bez najmniejszego efektu i już nas nie było. Pewnie, z klasą i brutalnie skutecznie. Adonis wyszedł z tego tylko z nosem wbitym w stół, ale wystarczało. Oto chodziło. Pobiliśmy go na jego terenie przy świadkach. Teraz byliśmy lepsi niż on i jego banda. Mogliśmy wrócić po informacje. Wkrótce wiedzieliśmy już gdzie przesiaduje Morogh. Dorwaliśmy go i spytaliśmy się o lokacje pierścienia. Informacja okazała się stanowczo zbyt droga, jak na nasze możliwości. Czemu w tym cholernym miejscu za wszystko trzeba płacić? Można tu zarobić i stracić fortunę w ciągu jednego dnia szukając tawerny! Nie znoszę go. Wróciliśmy do karczmy, w której załatwiliśmy Adonisa i w której mieliśmy skontaktować się z kapitanem. Tym razem upokorzony adonis chciał zemsty. Wszyscy w okół drwili z niego i zakładali się pożyje. Dawali nam nawet kilka larw za każdą połamaną kość. I stało się. Snyrdlak zajął się Adonisem. Magiczna wymiana ciosów naładowała powietrze. Dwóch zaatakowało mnie. Niebyli zbyt doświadczeni w bojach. Bez problemu się z nimi rozprawiłem. Najgorzej trafiła Nemla, na szczęście pomógł jej ojciec celnym strzałem. Zyskaliśmy publiczne poważanie i 30 larw, brakowało 20 do informacji. Zwykle brzydzę się bezsensowną przemocą. Jest głupia. Ale próby i drwiny losu są coraz bardziej dokuczliwe. Nie mogę pozwolić sobie na przebieranie w środkach. Trzeba dostosować się do warunków, to gwarantuje przetrwanie. Koniec z subtelnością. Od dziś zrobię wszystko co trzeba by przetrwać każdą próbę przeznaczenia. Już niedługo to ja będę się śmiać mu w oczy, ale najpierw muszę zrozumieć. Muszę!
God himself
PostWysłany: Pią 15:05, 21 Gru 2007    Temat postu:

Znowu Sigil. Los rzuca mnie do tego miasta dziwnie często. To miasto ma tysiące tajemnic, ba największą tajemnicą tego miasto jest ile chowa tajemnic. Tysiące splecionych nici losu. Prawdziwy węzeł przeznaczenia. Znów jednak miało być tylko przystankiem w drodze. I to jakiej. W drodze do piekła. Kierowaliśmy się wprost w objęcia złodziei dusz, w samo centrum taktyczne wojny krwi. Czego los chce ode mnie w tym miejscu, jeszcze nie wiedziałem. Przygotowania były krótkie. Ruszyliśmy następnego dnia.
Znów płynęliśmy przez astral. Srebrzysta przestrzeń, którą ciągle jeszcze nazywam domem. Łańcuchy losu nie oszczędziły tym razem naszego statku. Prawdopodobnie największe przekleństwo jakie można spotkać w planie astralnym zderzyło się z nami po drodze. Wiatry myśli wypełniły statek, a psioniczna burza rozszalała się na zewnątrz. Miliony głosów, tysiące obrazów i wiele innych rzeczy, których nigdy nie nazwano wypełniły umysły załogi. Ledwo przetrzymałem ten nawał. Nemla, która dołączyła do naszej ekipy w Sigil, miała mniej szczęścia. Na szczęście nikomu nie stało się nic poważnego. Trochę mdłości i nerwów, kilka siniaków. W znacznie gorszym stanie był statek, choć największym problemem było, gdzie statek się znajdował.
Widok z pokładu rozciągał się na bezkresną dżunglę. I tym razem los okazał się złośliwy i odwlekał wyrok. Rozwścieczony kapitan klął coś pod nosem. Okazało się że jakaś istotna część statku uległa uszkodzeniu. Trzeba było jej poszukać tutaj. Rokowania były marne. Środek plany bestii, dżungla jak okiem zasiał, ale szukać trzeba. Snyrdlak wyszedł z pomysłem naprawienia tej części, którą był jakiś magiczny kryształ. Może modlić się do niego nie będę, ale okazuje się coraz bardziej przydatny. Ruszyliśmy w las. Szedłem nieco zdenerwowany. Los rzucił nas tu nie dla zabawy. Coś musiało się wydarzyć, coś nieuniknionego. Dotarliśmy do jakiegoś wodopoju. Były tam obecne ślady jakiegoś pierwotnego kultu. Oznaczało to obecność kogoś z kim można się będzie porozumieć w okolicy. Snyrdlak zwrócił nam uwagę, żeby nic tu nie ruszać, bo to miejsce kultu. Zostawiliśmy je więc w spokoju, no poza naszym młodym nawigatorem, który postanowił umyć twarz. Jego stoicki spokój ciągle mnie zadziwia. Zauważyliśmy też jakiś ruch w zaroślach. Ciekawe czy wywołany przez zwierzę, czy też kogoś kto opiekował się tym zagajnikiem. Nie odnaleźliśmy go, więc ruszyliśmy w dalszą drogę.
Idąc zapiaszczoną ścieżką wzdłuż strumienia zauważyliśmy niską, człekokształtną istotę. Pomachałem jej ręką w geście pokoju, jednak postać uciekła. Chwilę potem walczyliśmy już z wielkim kotem, który chciał zrobić sobie z niej kolacje. Znów kogoś ratuje... Dzikie zwierze jak to zwykle bywa geniuszem nie było, bało się ognia i szarżowało na wystawiony miecz. Garłacz Evana okazał się skuteczny, a ostatecznie strzała Nemly zgasiła blask w oczach tego kotka. Snyrdlak wziął sobie jego łeb na pamiątkę. Okazało się że uratowaliśmy jakąś małą dziewczynkę i w zamian za to jej plemię przyjęło nas w gościnę. Ich przywódca, szaman okazał się znać język między planarny. Opowiedział nam o kapłance strzegącej jakąś świątynie. Kapłanka miała być potężną wróżbitką i posiadać kamień, o który nam chodziło. Żeby się do niej dostać należało jednak przejść próbę. Próba nie była trudna, choć niezbyt smaczna. Kazano nam pić paskudny napar i zaciągnąć się jakimś narkotycznym dymem. Ukazały się nam dziwne wizje i próba się skończyła. Udaliśmy się do kapłanki. Chciałem ją prosić, by opowiedziała mi o moim przeznaczeniu. Chciałem je znać. Chciałem wiedzieć z czym walczę. Bo tak chyba właśnie jest. Na razie los trzyma mnie w swoich okowach. Jestem skazany na jego wyroki, jak wszyscy. Ale kiedyś wyrwę się z pod jego kontroli. Sam zacznę wyznaczać swoje drogi! Kiedyś się uda. Potężniejszy niż przeznaczenie.
Kapłanka dała nam kamień i opowiedziała przepowiednie, której nie zrozumiałem. Nogi się pode mną ugięły. Jak mogę walczyć z przeznaczeniem, gdy go nawet nie rozumiem. Ale nie dałem poznać po sobie załamania. To nie powód by się poddać. Los trawi tych którzy się mu poddają. Śmierć zbiera każdego, kto śmie się mu przeciwstawić i ulec w walce. Śmierć zbiera też tych, którzy zdają się na jego wyroki. Ja się na pewno nie poddam!
God himself
PostWysłany: Wto 22:15, 18 Gru 2007    Temat postu: Dzienniki skazańca 1

Kolejny miesiąc służby. Kolejna misja zrzucona na moje barki. Kapitan Blackberd zlecił mi odnalezienie człowieka o pseudonimie pustynny szpon. Prosta misja. Kilkoro ludzi z Sigil trzeba było doprowadzić do pustynnego miasta, przez portal w kanałach. Potem pokazać im człowieka, którego miecz miał czerwone ostrze. W tym wszystkim tylko zagrożenie jakim był wielki potwór grasujący w tych okolicach było dość paskudnym akcentem.
Sigil. Miasto w którym kultury wszystkich planów przenikały się i wiązały, tworząc kolosalny węzeł losu, którego żadne ostrze nie dało by rady przeciąć. Władać nim mogła tylko tak okrutna bogini jak Pani Bólu.
W jednej z najgorszych dzielnic tego miasta czekałem na osoby z gildii, które miałem przeprowadzić przez portal. Czekałem. Cierpliwość była niezbędna. Żebracy, pijacy, złodzieje, nałożnice. Z każdą chwilą coraz więcej z tych osób postanawiało wystawiać moją cierpliwość na próbę. W końcu kilka postaci zbliżyło się do mnie ze słowami innymi, niż: "Choć parę groszy?","Daj pan na winko", czy "Ej, kochasiu".
Koto-kształtna istota odezwała się jako pierwsza. Towarzyszyła mu istota podobna do szczura, dało się to dostrzec pomimo wielkiego kaptura i obszernego płaszcza. Po krótkich formalnościach zaprowadziłem ich do kanałów. Chciałem to mieć jak najszybciej za sobą.
Portal w kanałach prowadził wprost na pustynie. Kolejne paskudne miejsce. Choć spokojne. Na horyzoncie zafalowało nam w obłokach gorącego powietrza miasto. Ruszyłem w jego stronę i jak się spodziewałem, moi nowi towarzysze ruszyli za mną.
Miasto było zaludnione głównie przez ludzi. Po wąskich uliczkach przemykali kupcy i kupujący. Przekrzykujący się w dziwnym dialekcie sklepikarze próbowali zareklamować swój towar jak najlepiej.
Nagle w tą krainę ładu wdał się strach. Jakieś małe istoty poczęły dewastować miasto. Zabiłem dwie, które bezsensownie wpadły w zasięg mojego miecza. Te małe kreatury jednak były tylko elementem krajobrazu. Wykorzystały moment słabości, jakim było pojawienie się Pustynnego alchemika. Ten smoko podobny stwór niszczył rynek. Gdzieś w jego kierunku biegł właśnie pewien mężczyzna. Wiedziałem że może nim być tylko osoba obeznana w walce z bestiami, lub po prostu głupia. Wkrótce zauważyłem czerwony kolor jego ostrza i garłacz na jego plecach. Pasował do opisu jaki dał mi kapitan. To musiał być on.
Później rozgorzała walka. Nie przyjemna, jak zawsze. Olbrzymia bestia zgruchotała mi lewe ramie, a pustynny szpon okazał się być biegły w sztuce uciekania. Więc uciekaliśmy wszyscy. Potem była sadzawka i znów Sigil. Paskudne kanały Sygil. Ramie bolało jak diabli.
Człowiek kot i szczur zaprowadzili nas do siedziby Gildii. Wszyscy byliśmy pewni, że prowadzimy pustynnego szpona. Okazał się, że byliśmy w błędzie. Karą za pomyłkę miała być służba na statku. Więc wróciłem, a wraz ze mną Evan, osoba o której myślałem że jest pustynnym szponem, Clarens, człowiek kot i Snyrdlak, humanoidalny szczur o magicznych zdolnościach. To miał być długi rejs i do tego bardzo ciężki. Marzenia i trening trzymały mnie dalej na drodze do celu. Coraz bliżej mistrzostwu.

Kolejną misja. Tym razem w planie pyłów. Razem z nową ekipom miałem zdobyć złotego lwa. W zaginionym zamku miała się znajdować ta przeklęta statuetka. Znajdowała się. Niech szlag trafi wszystkich, którzy przyłożyli dłoń do powstania tego przeklętego miejsca. Brak słów by opisać to miejsce. Gdyby nie Snyrdlak chybaby się nie udało. Ta owładnięta osobliwą chęcią stania się bogiem istota okazała się dość przydatna i na pewno inteligenta. Wizualna niechęć powoli ustępowała. Zdobyliśmy tego lwa i wróciliśmy z nim do kapitana.
Kolejna desygnacja to Elisium, plan szczęśliwości. Nareszcie miejsce odpoczynku, szkoda że tylko na krótko.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group